Smutna ballada o życiu, przyjaźni i sztuce nasycona elementami nadrealizmu i fantastyki. Męskie kino ukazujące zagubionych, nieprzystosowanych do świata bohaterów, dla których muzyka jest wszystkim: sensem życia, nadzieją i religią.
”Rok diabła”…
Obiecałam podzielić się z kimś wrażeniami. Niestety tuż po obejrzeniu filmu czułam się tak oszołomiona i przytłoczona, że nie wiedziałam co mam napisać. Nie mogłam się skupić i zebrać rozbieganych myśli. Nie miałam też ochoty z nikim rozmawiać. Ubrałam się, po cichu wymknęłam z domu i udałam na długi spacer. Wiał lodowaty wiatr, było już ciemno i niespodziewanie pojawiło się to samo uczucie, które prześladowało mnie jeszcze w dzieciństwie. Dręcząca myśl, że jestem jedyną istotą zawieszoną w niebycie Wszechświata a zewsząd otacza mnie nieprzenikniona pustka. Moja pierwsza myśl: Ta opowieść jest zbyt osobista, żeby o niej pisać. Nie mogę, nie chcę o niej pisać… Wszystkie słowa, za pomocą których usiłowałam wyrazić moje odczucia i przemyślenia wydawały się takie bezduszne i puste. Byłam bezsilna – nie potrafiłam opisać tego, co czułam słowami. Musiałam uciec przed światem i zamilknąć. Dopiero w ciszy, błąkając się pustymi ulicami, nieco ochłonęłam i zaczęłam znów słyszeć własne myśli - „melodię” mego serca.
W dzieciństwie miałam dar odczytywania cudzych myśli. Słuchając wypowiedzi innych osób zawsze umiałam odróżnić fałsz od prawdy. Wyłapywałam każdą fałszywą nutę w czyimś głosie.„Melodie" innych ludzi zawsze mnie przygnębiały i przerażały, bo najczęściej pobrzmiewała w nich obłuda. Czy dlatego nie miałam nigdy prawdziwych przyjaciół? Czy dlatego otaczałam się obrazami i uciekałam w ciszę, żeby nie widzieć i nie słyszeć innych - nie słyszeć bicia cudzych serc, w których dźwięczy fałsz? Człowiek to Anioł czy Diabeł – to pytanie mnie dręczyło, kiedy byłam dzieckiem.
Absurdalność egzystencji. Absurdalność śmierci. Człowieczeństwo jako zagadka, z którą musi się zmierzyć każdy z nas. Nasze życie...w którym przyszło nam grać epizodyczne role, grać samych siebie.
Nigdy nie bałam się śmierci, ale życia tak i zawsze dziwiło mnie ludzkie przywiązanie do życia, kurczowe trzymanie się egzystencji, nawet nędznej i pozbawionej możliwości spełnienia. Bałam się też ludzkiego wyrachowania, okrucieństwa i obojętności... Nie tylko ci, którzy piją lub zażywają narkotyki są nieprzystosowani do świata. Również ci, dla których ważne są pewne wartości, z których nie chcą zrezygnować, czują się zagubieni i nie potrafią odnaleźć się w świecie. Bo czyż można żyć bez Piękna, Prawdy, Dobra? Nawet jeśli są one utopiami, wolę wierzyć, że istnieją naprawdę i głęboko wierzę w to, że są na świecie ludzie, dla których tak samo są one ważne jak dla mnie. Ja nie potrafię żyć bez Piękna, Prawdy i Dobra. Nie chcę żyć…
Dwie sceny głęboko zapadły mi w pamięć i poruszyły mnie. Samochód z zamkniętym w nim człowiekiem, który ukrył się tam przed napastującymi go ludźmi. Łąka z rozwianymi włosami traw i stojący samotnie pośród szczerych pól gitarzysta, który gra swoją pieśń na cześć istnienia. Jedynie tworząc człowiek tak naprawdę jest wolny i jest sobą - otwiera się na Dobro i Drugiego Człowieka. Czyż można zatem żyć bez sztuki? Ja nie potrafię…
Wszyscy jesteśmy istotami zawieszonymi między niebem a ziemią. Przychodzimy nie wiadomo skąd i odchodzimy nie wiadomo dokąd. Kiedy umrzemy i odejdziemy na zawsze, to zamilknie "melodia", która wypełniała nasze dusze. Wtedy zapadnie przejmująca cisza, której nic nie będzie w stanie zagłuszyć, nic - nawet krzyk rozpaczy wydobywający się z serc tych, którzy nas kochali.
Absurdalność egzystencji. Absurdalność śmierci. Człowieczeństwo jako zagadka, z którą musi się zmierzyć każdy z nas. Nasze życie...które przelatuje lotem błyskawicy i nieoczekiwanie gaśnie.
Skąd przychodzimy i dokąd zmierzamy. Czym jest życie, czym jest śmierć? I kim my sami jesteśmy? Kim ja jestem? Nie potrafię odpowiedzieć na te pytania. Wobec tajemnicy istnienia staję bezradna jak dziecko.