wtorek, 10 maja 2011

"2046". - Wszystkie wspomnienia są śladami łez.

Nareszcie znalazłam chwilę, żeby nakreślić obraz, który pozostał mi w pamięci po obejrzeniu "2046" Wong Kar-Wai'a.
Tak wiele emocji i myśli poruszyła we mnie ta opowieść, że niemożliwym jest przelać na biel wirtualnej "kartki" ekranu moje przemyślenia i oddać w zaledwie kilku słowach to, co wtedy czułam i o czym wciąż myślę ile razy tylko powracam do tego filmu.


Wszystkie nasze pragnienia to rwące potoki wpadające do Oceanu Niezaspokojenia. Im więcej spijamy rozkoszy, tym większa trawi nas gorączka. Każdy z nas skazany jest na samotność i życie w izolacji. Prawdziwa bliskość nie jest w ogóle możliwa. Miłość to beznadziejna i rozpaczliwa pogoń za spełnieniem: Porozumieniem i Bliskością. Spełnienie to nie jest jednak możliwe. Nie można posiąść Ideału. Każde spotkanie i każde zauroczenie jest zatem już od samego początku naznaczone cierpieniem - piętnem rozstania i śmierci. Każde jest bowiem jedynie namiastką tego, czego beznadziejnie pożądamy: Wieczności i Nieskończoności.  Nieprzemijającej, ale i nieuzależniającej  rozkoszy. Bliskości bez odsłaniania się i zatracania siebie samych w Innych.  Porozumienia bez słów.  Bezwarunkowej akceptacji. Spełnienie to nie jest jednak w ogóle możliwe. Im bardziej zbliżamy się do siebie, tym bardziej się od siebie oddalamy. Im bardziej się otwieramy przed Innymi, tym Inni szczelniej się od nas odgradzają przerażeni otchłanią, w której odkrywają swoje własne lęki i obsesje. 

Ta niezwykła przypowieść toczy się w świecie, w którym i ja żyję. W klaustrofobicznym świecie utkanym ze snu, gorzkich przemyśleń i tęsknot. W świecie nierealnym, ale jedynym, który jest mi dostępny. Wielokrotnie usiłowałam wydostać się z tego świata i wybiec na skąpaną słońcem ulicę. Nigdy mi się to nie udało. Przemierzałam jedynie te same korytarze labiryntu wspomnień. Czasem, nawet jeśli się tego bardzo chce, nie sposób wydostać się z roku 2046. Ja już od dawna mam świadomość, że jestem skazana na życie pośród cieni i każda z podjętych przeze mnie prób ucieczki nie ma sensu, gdyż skończy się porażką. Czy jest tak, bo otaczają mnie cyborgi? A może to ja sama stałam się niepostrzeżenie cyborgiem? Tego niestety nie udało mi się dowiedzieć podczas mojej podróży przez życie. Pomimo to wciąż marzę i odczuwam tęsknotę za czymś, co być może w ogóle nie istnieje. Tym samym moje beznadziejne i pełne rezygnacji wyczekiwanie zaczyna nabierać wartości. Nadaje bowiem memu życiu sens i samo w sobie stało się dla mnie celem. Dzięki niemu wciąż trwam i w pokorze znoszę mój los, chociaż wszystko we mnie krzyczy. Wszak podsycana tęsknotą i pojona łzami wspomnień nadzieja umiera ostatnia.

Księżyc "mierzy", "tka" przeznaczenia, łączy nawzajem odrębne płaszczyzny kosmiczne i różnorodne rzeczywistości. (...)

Świat podległy księżycowi jest nie tylko światem przekształceń, ale i cierpień, światem "historii". Nic "wiecznego" nie może pozostać w tej strefie podksiężycowej, gdzie prawem jest stawanie się, gdzie żadna zmiana nie jest ostateczna, a każde przekształcenie jest tylko palingenezą. Można powiedzieć, że księżyc objawia człowiekowi jego własną ludzką niedolę (...).

Mircea  Eliade               
***
Gdybym miała napisać recenzję...  Przepiękny od strony wizualnej film w konwencji onirycznej. Wysmakowane kadry i perfekcyjny montaż. Wspaniałe operowanie światłem i kolorem. Hipnotyzująca muzyka. Metaforyczna przypowieść o samotności, tęsknocie za bliskością, lęku przed otwarciem się i rozpaczliwym poszukiwaniu Ideału. Nie wiem dlaczego pomyślałam o "Zeszłego roku w Marienbadzie" A. Resnais'a. A może wiem, lecz drążenie tego tematu wymagałoby równoległego przeanalizowania obu filmów. Wtedy powstałaby zupełnie inna opowieść. Mówiąca więcej o samym filmie i techniczno-estetycznych aspektach niż o moim osobistym jego odczytaniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz